Osoby: Gospodarz, Gospodyni, Babcia, syn Stasiek, córka Rózia, córka Stefcia, Józia.
(Wnętrze chaty kurpiowskiej – „duzo izba”. Na ławce przy kuchni siedzi Babcia trzymając w ręku różaniec. Ze wzrokiem skierowanym w podłogę, w zamyśleniu odmawia modlitwę. Nagle rozlega się donośne szczekanie psa.
Babcia spogląda w okno.)
Babcia
– Na kogo ten otnianek znowus tak sceko? Moze juz z rezurekcji ludzie wrocajo? Ale ksyne by i przy prętko … Uzijajo sie tero w tem kościele jekby jech chto gnoł. Toć Pan Bog juz nie taki młody i takej chyzej modli-twy, to nie nadązy słuchać.
(Do izby wchodzi Gospodyni, Stasiek, Rózia i Stefcia.)
Babcia
– Tak chyzośta przyśli … to chyba cale procesyji nie było?
Gospodyni
– No jekzeby bez procesyji sie odbyło, dojcie pokoj.
Babcia
– No to chybaśta kłosem lotali naobkoło kościoła.
Gospodyni
– Rozaniec w ręcach trzymocie, a syderstwo wom w głozie.
(Wszyscy rozbierają się, a Gospodyni przystępuje do przygotowywania uro-czystego śniadania.)
Rozia (oglądając palmę)
– Mamu, jo tak patrze na to naso palme i me sie zidzi, ze Zośka to niała w zesło niedziele chyba ziękso palme od nasej.
Stasiek
– A moziułem zeby ziękso chojecke wyciąć!!
Gospodyni
– Dobro i tako. Stefcia, byś ni ksyne pomogła, bo cas do śniodanio siadać. Przynieś śwęconek.
(Stefcia przynosi i stawia na stole odświętnie przystrojony koszyczek, w którym jest kiełbasa, jajka i baranek. Gospodyni kroi kiełbasę na kawałki, stawia miski ze skwarkami, galaretę, kaszankę, chleb oraz kubki z kawą zbożową.)
Stefcia
– A gdzie tatuś?
Gospodyni
– Pewnie sie gdzie z chłopani zagodoł.
(Po chwili wchodzi gospodarz.)
Gospodyni
– Zawdy musis gdzieś zbałamucieć.
Gospodarz
– Bolkowo Stefcia moziła, ze jej chtoś kawoł kełbasy ze śwęconka ukrot.
Rozia
– To pewnie Zośka. Ona je tako przepadziwo, jek nieziadomo co! Dziś jej ksiotkow na procesyji przybrakło, to me z kosicka garzcio zawadziła.
Stasiek
– Kedyś w śkole, to ni nawet jepko z ręki wyderła.
Babcia
– Ba, z bziedy, to sie cłoziek casem i do złego cepnie.
Gospodyni
– No, siadojma do śniodanio.
(Wszyscy zajmują miejsca przy stole. Gospodyni odmawia modlitwę.)
Gospodyni
– Panie Boze pobłogosłow te dary, chtorne ze scodrobliwości twojej spozywać będziem. Amen. No, a tero weśta po kawałecku i jojka, i kełbasy, i chleba, bo to śwęcone.
(Wszyscy w milczeniu wykonują polecenie Gospodyni.)
Babcia
– Zebym za rok docekali.
Rozia
– Mamu, a Stasiek to wzion dwa kawałki kełbasy! Drugo Zośka sie nalazła!
Stasiek
– Aboś ty ślepo, abo na rachunkach sie nie znos! Oboc, ze jeden wzionem … !
Rozia
– Ale nojzięksy … !
Stefcia
– Przestańcie, kiełbasy nie widzieliście!?
Stasiek
– Jo zidziołem na Boze Narodzenie.
Stefcia
– W mieście, to ludzie codziennie kiełbasę jedzą.
Babcia
– Moj Boze! W psiątek tez?!
Gospodarz
– Dojcie pokoj, chtoby w psiątek kełbase jot…
Babcia
– Jonek zzo brzezinki godoł, ze jek buł w nieście u rejenta, to sie tyle napatrzuł, ze az zowrotu dostoł!
Gospodyni
– I co on tam takego zobocuł?
Babcia
– Rozpuste obocuł – ot co!
Stasiek
– Jeko rozpuste?
Gospodarz
– Sie nie jenteresuj lepsiej! Nie godojcie przy dzieciokach o takech rzecach. (Do Staśka) Rozpusta, to je take coś, co to sie niędzy mądreni ludziani nigdy nie poniejści.
Rozia
– A … ! To jo chyba zidziałam tako rozpuste u sołtysa. Ona przysła z tem agronomem. Na łbzie to niała takego kołtuna, ze w zoden sposob niędzy ludziani by sie nie poniejściła …
Gospodyni
– Corecko, jedz lepsiej, a nie godoj jek nie rozunies.
Stasiek
– Chyba ci te jojko zaskodziło.
(Słychać pukanie)
Gospodarz
– A kogo tam …
Gospodyni
– Prosiem, prosiem …
(Wchodzi mała Józia.)
Jozia
– Niech będzie pochwolony …
Gospodyni i Babcia
– Na zieki ziekow …
Gospodyni
– O, moja chrześnica przysła! Pewnieś po wykup przysła?
Jozia
– Noo …
Gospodyni
– Pocekoj siułke. (Wychodzi.)
Babcia
– Jek tam Joziulka, pomogałaś matce ksiotki robzieć i sieranki wycinać z bzibuły na śwęta?
Jozia
– Pomogałam.
Babcia
– A i podłogi pomogałaś sorować?
Jozia
– Pomogałam. Dopsierku dziś przede mso słome zbzieralim z duzej izby.
Gospodarz
– Toś ty robotno dziewcok. A i bzieliliśta przede śwęty?
Jozia
– Mamusia tylo w alkerzu bzieliła, bo moziła, ze juz tako cornota jek u Bzigdorkow.
Stasiek
– Jekech Bzigdorkow?
Rozia
– Aleś ty i ciekawy! No u tech Bzigdorkow, co siedzo za bzigdorkowo gorko.
Stasiek
– A …, u tech Bzigdorkow.
(Wchodzi Gospodyni niosąc w ręku spore zawiniątko.)
Gospodyni
– Mos tu Joziulka ode mnie wykup.
Jozia
– Bog zapłać ciotko. Ostońta sie z Bogem.
Gospodyni
– Idź z Bogem. A uwozoj, zeby ci sie te psisanki nie potłukły.
(Jozia uradowana wybiega z chałupy.)
Gospodarz
– Przyniosłabyś ksyne tego psiwa kozicowego, bo po tej słonej kisce psić ni sie zachciało.
Gospodyni
– Sile pocekoj, jesce sie dobrze nie wychodziło.
Stefcia
– Mamo, Czesiek chce mnie wziąć jutro na muzyke. Mogę iść?
Gospodyni
– Toć ci chyba jesce i przy prętko na muzyki chodzieć.
Rozia
– A Zośka moziła, ze pódzie.
Gospodarz
– Zośka mo zietrz we łbzie, to niech loto. Panna, jek hunorowo, to sama nie pódzie na muzyke.
Babcia
– Ba, i downiej, jek chtoro niała letko w głozie, to i sama posła …
Gospodyni
– A poźniej przestojała pod ściano cało muzyke i przysła nazot.
Stasiek
– Pocekoj do jutra, to jo ci tako muzyke kele studni odprazie, ze dwa dni będzies schnąć.
Stefcia
– Ty dłużej śpisz, więc ty lepiej uważaj.
Stasiek
– My sie z Bolusiem ugodalim, ze zaro pozoranku pódziem z kubełkani Zośke budzieć.
Gospodyni
– Tylo za duzo nie dokazujta, zebyśta sie nie przestudzili.
Babcia
– Do mnie to zawdy pozoranku w druge śwęto przychodziuł taki Ignacek, zeby me wodo pochlapać. Wtencos jesce spałam, a ten przylos kele okna, bo było roztwarte i prosto na mnie caluchne ziedro wyloł. Moj Boze …, calem sie wyrasiła, a derłam sie wniebogłosy, krsi by sie we mnie nie dorznoł. Do dziś jek wsponme, to me az scykutka łapsi.
Stasiek
– Toście bojąco byli, bobko.
Gospodyni
– Zjedliśta? No to zmowma modlitwe. Panie Boze pobłogosłow te dary, chtore z twojej scodrobliwości spozywalim.
Wszyscy
– Amen.
Leszek Czyż